Syzyfowe prace


Streszczenie

Autorem powieści jest Stefan Żeromski. Została ona wydana w 1898 r. we Lwowie. 

W chwili rozpoczęcia powieści, jej główny bohater, Marcin Borowicz, miał 8 lat i wraz z rodzicami przyjechał z rodzinnych Gawronek do szkoły w Owczarach. Przyjął ich nauczyciel Ferdynand Wiechowski i jego żona Marcjanna, z którą rodzice Marcina negocjowali cenę za wykształcenie i opiekę nad synem. Dziecko miało zostać w domu nauczyciela, aby tam przygotowało się do pierwszej klasy. Ustalili, że regularnie będą dostarczać im plony ze swojego gospodarstwa, po czym odjechali.

Chłopiec, po raz pierwszy zostawiony przez rodziców, długo za nimi biegł. Dopiero pani Marcjanna zdołała go siłą wprowadzić do domu, gdzie Marcin spędził pierwszą samotną noc. Nazajutrz odbyły się pierwsze lekcje w szkole wiejskiej. Klasa Marcinka składała się z uczniów w różnym wieku. Lekcję rosyjskiego prowadził pan Wiechowski, który usinie rusyfikował dzieci. Był bardzo surowy i dzieci się go bały. Młody Borowicz kompletnie nie znał rosyjskiego przez co bardzo się stresował. Nauczyciel wpajał młodym, że muszą nie tylko mówić, czytać i pisać po rosyjsku, ale również modlić się dlatego uczył ich pieśni starocerkiewnych.

Przez kolejne dwa miesiące Marcin miał duże problemy w nauce. Sen z powiek spędzała mu arytmetyka i język rosyjski. Mimo to, pani Marcjanna w liście do jego rodziców, którzy nie mogli odwiedzić go w tym czasie, informowała, iż syn robi zdumiewające postępy. Marcin całe dnie spędzał w domu nauczyciela nad książkami, gdyż nie wolno mu było bawić się z dziećmi.

Raz jeden, pani Marcjanna wzięła go oraz Józię na spacer, podczas którego dzieci płakały za rodzicami. Gdy wrócili do domu, pan Wiechowski ogłosił, że inspektor przyjedzie z wizytacją. W popłochu rozpoczęły się przygotowania do jego wizyty. Pan Wiechowski wyznaczył dzieci, które będą odpowiadać przy inspektorze, tak aby wykuły na pamięć co mają powiedzieć. Fortel jednak się nie udał, gdyż dyrektor Piotr Nikołajewicz Jaczmieniew przepytał również inne dzieci i zauważył, że te ni w ząb nie mówią po rosyjsku. Oskarżył Wiechowskiego o polską propagandę i zagroził dymisją po czym wściekły opuścił placówkę. 

Wiechowski upił się ze smutku, lecz tego samego dnia Jaczmieniew przyszedł do niego ponownie i przeprosił za pomyłkę. Na wsi zagadnęły go kobiety, które skarżyły się, że Wiechowski uczy tylko po rosyjsku, że śpiewa starocerkiewne a nie katolickie pieśni. Inspektor zrozumiał wtedy, że w istocie Wiechowski prowadzi rusyfikację, za co obiecał mu podwyżkę. Szczęśliwy nauczyciel wraz z żoną zaczął świętować.

Tak minęło Marcinowi kilka miesięcy w trakcie których przygotowywał się do egzaminów wstępnych do gimnazjum. 

Następnie udał się on wraz z rodzicami do Klerykowa, aby dowiedzieć się kiedy będą egzaminy. Opis Klerykowa wiernie odzwierciedla Kielce, w których autor powieści uczęszczał do gimnazjum. Marcin był odświętnie ubrany, po raz pierwszy w życiu miał szyte spodnie i kamaszki na gumie. Mimo to starsi uczniowie śmiali się z jego ubrań.

Tego samego dnia, gdy wrócili do hotelu, pewien Żyd doradził pani Borowiczowej, że jeśli chce aby syn dostał się do gimnazjum, powinna zapisać go na lekcje u osoby, która będzie go egzaminować, czyli pana Majewskiego. Niestety kosztowało to 24 ruble, co dla Borowiczów było dużą sumą i musieli się zapożyczyć. Następnie udali się do pana Majewskiego, który zgodził się przygotować Marcina do egzaminów. Pani Borowiczowa zapłaciła za lekcje z góry. Po trzech takich lekcjach, Marcin przystąpił do egzaminu, w którym startowało stu uczniów.

Komisja była trzyosobowa: inspektor gimnazjum – Sieldiew, pan Majewski oraz nauczyciel Itarion Stiepanycz Ozierskij, zwany “Kałmukiem”. Najpierw pytano kandydatów z języka rosyjskiego, a ktokolwiek źle odpowiedział wychodził na korytarz. Z setki uczniów zostało pięćdziesięcioro. Następnie rozpoczął się egzamin pisemny, który wyłonił trzydziestu czterech chłopców: głównie prawosławnych, synów wpływowych ludzi z bogatych domów oraz dziwnym trafem uczniów pana Majewskiego, wśród których był też Marcin.

Pani Borowiczowa ulokowała syna u swej znajomej, pani Przepiórkowskiej, właścicielki pensjonatu, w dzielnicy Wygwizdów.

Chłopcu ciężko było przywyknąć do życia w mieście. Tęsknił za spokojną wsią. W szkole jak zwykle miał problemy z arytmetyką i językiem rosyjskim. Na stancji Marcin miał problemy ze starszymi od niego braćmi Daleszowskimi, którzy ciągle mu dokuczali. W szkole standardem było to, że nauczyciele i lepsi uczniowie głośno wyśmiewali tych słabszych, przez co nauka w gimnazjum stawała się dla nich prawdziwą udręką i wiązała się z dużym stresem.

W końcu nadeszła wiosna i matka przyjechała po Marcina, aby zabrać go do Gawronek na święta. Chłopiec był szczęśliwy podczas podróży przez ukochane przez niego tereny. Po drodze woźnica Jędrek opowiedział mu, że ojcu skradziono konia, ale na szczęście któregoś dnia gniada sama wróciła do gospodarza. Była to ostatnia wiosna, którą Marcin spędził z matką, gdyż ta zmarła latem.

Odtąd pan Borowicz miał więcej obowiązków, przez co nie rozpieszczał syna. Dbał jedynie o to, aby nie zabrakło mu pieniędzy na szkołę i książki. Marcin ukończył klasę wstępną i dostał promocję do klasy pierwszej gimnazjum. Tam usadzono go z “Wilczkiem”, łobuzem, który musiał powtarzać klasę. Ten nauczył Marcina jak ściągać na lekcjach i oszukiwać nauczycieli.

Pod jego wpływem Marcin zaczął chodzić na wagary i bardzo opuścił się w nauce. Pewnego dnia chłopcy uciekli z mszy w kościele i udali się nad strumień. Było jednak tak strasznie zimno, że Marcin postanowił wrócić do świątyni, gdzie przypadkiem był świadkiem, jak ksiądz Wargulski wyrzucił z kościoła inspektora gimnazjum, który domagał się od niego aby modlono się po rosyjsku. Ksiądz Wargulski poprosił Marcina, aby nikomu o tym nie mówił. 

Nauczycielem łaciny był pan Leim, staruszek który niegdyś udzielał się patriotycznie i był wielką sławą wśród profesorów szkoły wojewódzkiej. Gdy ją przekształcono w gimnazjum rosyjskie, pan Leim uczył już tylko łaciny, ale trzymał duży rygor. Gdy na tablicy ktoś napisał: “Borowicz ciągle głośno mówi po polsku”, Leim za karę usadził Marcina na dwie godziny w kozie.

Rosyjskiego uczył Iłarion Stiepanycz Ozierskij czyli “Kałmuk”. Nie potrafił on utrzymać dyscypliny w klasie. Uczniowie robili z nim co chcieli. 

Języka polskiego uczył pan Sztetter, lecz lekcje te były nadobowiązkowe. Prowadzone były na tyle niedbale, że uczniowie niczego nie mogli się dowiedzieć o gramatyce i literaturze polskiej. W gimnazjum nauczyciel ten był traktowany jak intruz. Jego lekcje odbywały się z samego rana, przez co uczniowie często na nich zasypiali. 

Postrach wśród uczniów siał nauczyciel matematyki, pan Nogacki, który tak musztrował uczniów, że ci liczyli już tylko po rosyjsku a nie po polsku. 

W pierwszej i drugiej klasie Marcin niezbyt przykładał się do nauki. Zmieniło się to dopiero w klasie trzeciej. Jeden z kolegów, Szwarc, sprowadził z domu pistolet. Marcin wraz ze Szwarcem i braćmi Daleszowskimi, spotykali się w kryjówce, gdzie strzelali z owej broni. Niestety wpadli w ręce żandarma, który oddał ich do dyrekcji szkoły. Marcin spędził całą noc w klasie i w strachu wyobrażał sobie najgorsze scenariusze włącznie z syłką na Syberię.

Podczas przesłuchania przyznał się do winy. Uczniowie dostali za karę dodatkowe godziny w kozie, po czym zostali przywróceni do nauki. Marcin uznał, że jego zmarła matka nad nim czuwa i po wszystkim poszedł do kościoła, aby się za nią pomodlić. Odtąd zaczął gorliwie przykładać się do nauki, stał się pracowity i dużo nad sobą pracował. Codziennie rano żarliwie modlił się a pilną naukę uważał za doskonalenie duszy.

Wakacje między klasą czwartą a piątą, Marcin spędzał w rodzinnych Gawronkach. Niestety gospodarstwo nie przypominało tego zadbanego folwarku z czasów, gdy żyła jeszcze matka. Mimo usilnych starań ojca, majątek podupadł. Marcin dostał strzelbę od ojca i zaczął chodzić na polowania. 

Po wakacjach Marcin powrócił do gimnazjum w Klerykowie, gdzie nastąpiło wiele zmian. Był nowy dyrektor i wielu nowych nauczycieli. Wszyscy byli Rosjanami. Wprowadzono żelazną dyscyplinę i zakaz mówienia po polsku. Uczniów mieszkających na stancjach nieustannie rewidowano, szukano polskich książek i przedmiotów o symbolice patriotycznej. Dla uczniów pobyt w szkole stał się niczym pobyt w więzieniu.

W miejskim teatrze zakazano wystawiania polskich sztuk. Nazwy ulic zmieniono na rosyjskie. Pewnego dnia w gimnazjum wystąpiła ruska trupa teatralna. Uczniowie zbojkotowali przedstawienie, lecz Marcin Borowicz na przekór wszystkim postanowił pójść. Tam zdał sobie sprawę z ogromnej siły rusyfikacji. Nauczyciel Zabielski pochwalił ucznia przed całą klasą za to że był na przedstawieniu. Odtąd Marcin stał się jednym z jego ulubionych uczniów.

W dalszej część powieści został przedstawiony nowy bohater: Andrzej Radek, pochodzący z rodziny chłopskiej w Pajęczynie Dolnym. Jego rodzice pracowali u pewnego szlachcica, u którego był nauczyciel Paluszkiewicz, zwany Kawką. Nauczyciel ten nauczył chłopca czytać i pisać po polsku i rosyjsku. Następnie Jędrek uczęszczał do czteroletniego pregimnazjum w Pyrzogłowach, które skończył z wyróżnieniem.

Chłopiec wstydził się swego chłopskiego pochodzenia. Następnie dostał się on do klasy piątej gimnazjum w Klerykowie. Był bardzo ubogi, do Klerykowa doszedł piechotą, po drodze stracił pieniądze, gdyż oszukał go pewien chłop. Na szczęście szybko dostał pracę jako korepetytor małego Władzia Płoniewicza, syna pewnego szlachcica.

Chłopiec pilnie przystąpił do nauki, mając w myślach słowa Paluszkiewicza, swego dawnego mentora:

“Nauka jest jak niezmierne morze… […] Im więcej jej pijesz, tym bardziej jesteś spragniony. Kiedyś poznasz, jaka to jest rozkosz… Ucz się, co tylko jest sił w tobie, żeby jej zakosztować!”

Jędrek ciężko pracował. Rano przez godzinę uczył Władzia; uczył go też w drodze do szkoły i od obiadu do północy. Dopiero później zasiadał do odrobienia własnych lekcji. Mimo to był wdzięczny losowi, że może zapracować na utrzymanie i uczyć się w gimnazjum. Wstydził się swego pochodzenia, tym bardziej, że inni uczniowie się z niego nabijali. Pewnego dnia Jędrek nie wytrzymał i sprał innego śmiejącego się z niego ucznia. Za karę został wydalony ze szkoły.

Załamany stał pod murem i nie wiedział co robić. Nieopodal stał szóstoklasista, Marcin, którego jeszcze nie znał. Spytał go o radę, a Marcin skorzystał z tego, że lubił go nauczyciel Zabielski, który na jego prośbę wstawił się za Andrzejem Radkiem u dyrektora. Dzięki temu chłopaka przywrócono do gimnazjum.

Klasa Marcina podzielona była na dwa obozy: “literatów” i “wolno-próżniaków”. Borowicz należał do tej pierwszej, do której należeli głównie Rosjanie i Żydzi. Byli oni ugodowi i posłuszni wobec rusyfikatorów.

Gdy byli w siódmej klasie, na lekcji historii, nauczyciel Kostriulew czytał uczniom fragment z podręcznika, że w żeńskim klasztorze znaleziono trumienki z niemowlętami. Wtedy stanowczo zaprotestował Figa, uczeń który był katolikiem. Stwierdził, że w imieniu całej klasy nie zgadza się na słuchanie tych kłamstw. Nauczyciel sprowadził dyrektora. Doszło do przesłuchań, w których jedynie Marcin stwierdził, że nie umawiali się z Figą, za co ten został surowo ukarany i miał o to słuszne pretensje do Marcina.

Do klasy Marcina przybył nowy uczeń – Bernard Sieger, którego wydalono z Warszawy. Na lekcji polskiego okazało się, że Bernard doskonale znał literaturę polską i otrzymał patriotyczne wychowanie. Chłopiec kazał pisać swoje nazwisko po polsku (Zygier a nie Sigier) oraz nie obawiał się mówić w ojczystym języku. Na lekcji polskiego Bernard wyrecytował Redutę Ordona. Wszyscy uczniowie patrzyli na niego z podziwem a nauczyciel płakał ze wzruszenia. Nawet w sercu Marcina wzniecił się ogień, przypomniał on sobie powstańcze opowieści Szymona Nogi i zaczął odczuwać chęć zbuntowania się rusyfikatorom.

W ósmej klasie Marcin zaczął uczęszczać w tajnych spotkaniach na tzw. “górce” w Starym Browarze, gdzie młodzi wspólnie uczyli się i wymieniali poglądami. W grupie przodowali Zygier, Borowicz i siódmoklasista Andrzej Radek. Zygier rozbudził wśród pozostałych patriotyczne uczucia. Wspólnie czytali zakazane książki i poznawali prawdziwą historię Polski. Marcin czuł, że przez wiele lat był oszukiwany przez nauczycieli. Miał żal do siebie, że łatwo ulegał rusyfikacji.

Pewnego dnia chłopcy zaplanowali, że na kolejnym spotkaniu na “górce” nie będą się uczyć, ale spędzą je na luźnej pogadance; mieli nawet ze sobą alkohol. Marcin miał lekcje do wieczora dlatego miał dołączyć później. Gdy szedł późnym wieczorem zauważył, że nauczyciel Majewski czyhał na pozostałych i próbował odnaleźć tajne wejście do ich miejsca spotkań. Borowicz zaczął rzucać w niego błotem. Było ciemno więc belfer nie mógł rozpoznać ucznia. Marcin niejako zemścił się za lata rusyfikacji. Nauczyciel uciekł przez ścieki i udał się do siebie aby się przebrać. Marcin wykorzystał ten czas aby ostrzec kolegów. Gdy Majewski wrócił w asyście policjantów uczniów już nie było.

W końcu nadeszła wiosna i zbliżała się matura. Wszyscy gimnazjaliści zakuwali po nocach ucząc się zwykle w parach bądź trójkach. Marcin postanowił uczyć się sam, a jego ulubionym miejscem było źródełko w parku, nad którym spotkał Annę Stogowską, zwaną “Birutą”, uczennicę gimnazjum żeńskiego. Marcin zakochał się w dziewczynie.

Jej ojcem był lekarz, który się rozpił i całe dnie grywał w karty. Matka jej już nie żyła. Umarła załamana brakiem uczucia swego męża. Była ona Rosjanką i myślała, że mąż nie kocha jej ze względu na pochodzenie, dlatego kobieta nauczyła się mówić po polsku, wyrzekła się wszystkiego co rosyjskie i wychowywała dzieci w duchu polskiego patriotyzmu. Szczerze pokochała nową ojczyznę, lecz to nie pomogło. Po jej śmierci Anna przyrzekła sobie, że nie chce podzielić losu matki i nigdy nie wyjdzie za mąż.

Marcin był tak zakochany, że nie mógł skupić się na nauce. Ciągle myślał o Annie. Wieczorami spacerował wokół jej domu, w nadziei na spotkanie. Gdy ta spojrzała na niego w parku, Marcin uznał, że odwzajemnia ona uczucie.

Był to ostatni raz kiedy ją widział. Zdał maturę, skończył szkołę i udał się do domu na wakacje. W planach miał  studia na uniwersytecie w Warszawie. We wrześniu pod pozorem załatwienia jakichś spraw udał się do Klerykowa. Chciał bowiem zobaczyć Annę. Pod jej domem spytał pewną staruszkę, co się stało ze Stogowskimi. Ta odpowiedziała, że cała rodzina wyjechała na stałe w głąb Rosji.

Marcinowi zrobiło się słabo. Pomocną dłoń podał mu Andrzej Radek, który przechodził obok.