Katarynka


Katarynka

Autorem noweli jest Bolesław Prus. Została napisana i wydana w 1880 r.

Głównym bohaterem utworu jest pan Tomasz. Był to elegancki starszy pan o niepoślednim guście i wysokiej pozycji społecznej. Codziennie, od 30 lat chodząc ulicą Miodową obserwował zachodzące w mieście zmiany i życzliwie uśmiechał się do przechodniów.

“Jeżeli kiedy spostrzegał ładną kobietę, zakładał binokle, aby przypatrzeć się jej. Ale że robił to flegmatycznie, więc zwykle spotykał go zawód.”

Pan Tomasz był emerytowanym prawnikiem. Za młodu biegał ulicą Miodową na rozprawy.

“Był wesoły, rozmowny, trzymał się prosto, miał czuprynę i nosił wąsy zakręcone ostro do góry. Już wówczas sztuki piękne robiły na nim wrażenie, ale czasu im nie poświęcał, bo szalał — za kobietami.”

Miał szczęście do kobiet i bardzo często próbowano go swatać, lecz bezskutecznie. Czas mijał a pan Tomasz nie odnalazł drugiej połówki.

Jako, że był człowiekiem majętnym, stał się mecenasem sztuki, a w swoim mieszkaniu urządził prawdziwą galerię. Kochał piękne obrazy i wykwintną muzykę. Miał jednak jeszcze jedną cechę: z uporem maniaka nie znosił dźwięku katarynek.

Nienawidził ich do tego stopnia, że płacił stróżom dodatkowe 10 złotych miesięcznie, aby nie wpuszczali kataryniarzy na dziedziniec kamienicy, w której mieszkał.

“Gdy mecenas usłyszał na ulicy katarynkę, przyśpieszał kroku i na parę godzin tracił humor. On, człowiek spokojny — zapalał się, jak był cichy — krzyczał, a jak był łagodny — wpadał w gniew na pierwszy odgłos katarynkowych dźwięków.”

Jak sam mówił:

“Katarynka rozdrażnia mnie, a ja mam tylko jedno życie, którego mi nie wypada trwonić na słuchanie obrzydliwej muzyki.”

Kiedyś pewien jegomość, wiedząc o tym dziwactwie pana Tomasza, wysłał pod jego okna dwóch kataryniarzy, tak aby zrobić mu kawał. Pan Tomasz tak się rozgniewał, że aż się rozchorował, a gdy odkrył sprawcę, wyzwał go na pojedynek. Z trudem udało się go przekonać, że rozlew krwi z powodu tak błahej sprawy byłby bezsensowny.

Pan Tomasz na co dzień wiele czasu spędzał w swoim gabinecie od strony podwórza. Okno miał zwykle otwarte, przez co widział, że po przeciwnej stronie mieszka mała ośmioletnia dziewczynka ze swoją matką i kobietą, do której zwracała się: pani. Kobiety żyły raczej ubogo, trudniły się szyciem i wyrabianiem pończoch. Mała dziewczynka zaś, dużo czasu spędzała siedząc w oknie.

“Pan Tomasz nie widział nigdy, ażeby dziecię to śpiewało lub biegało po pokoju, nie widział nawet uśmiechu na bledziutkich ustach i nieruchomej twarzy.”

Pan Tomasz podejrzewał, że coś z tym dzieckiem jest nie tak. Dopiero w pewien bardzo słoneczny dzień, gdy dziewczynka patrzyła prosto w słońce, Tomasz zrozumiał, że dziewczynka jest niewidoma. 

“— Biedne dziecko! — szeptał nieraz pan Tomasz przypatrując się smutnemu maleństwu.”

Nie widziała od dwóch lat. Gdy miała sześć lat zachorowała na nieznaną chorobę, po której straciła wzrok. Odtąd jedynym jej zajęciem było wsłuchiwanie się w dźwięki idące z podwórza. Wyostrzył jej się słuch. Lubiła dotykać różne przedmioty, sprawdzać rączkami ich kształt, fakturę, twardość. W starym domu, gdzie wcześniej mieszkali, lubiła chodzić do piwnicy, dzięki której czuła jakby była noc. Przez kalectwo zatraciła się jej granica między dniem a nocą. Dopiero, gdy wychodziła na strych czuła, że na prawdę jest dzień, gdyż był on dobrze doświetlony, słychać było hałasy z podwórza i okolic. 

“Dlatego przeprowadzka do nowej kamienicy była dla niej dramatem. Dziewczynka musiała siedzieć w pokoju. Na strych i do piwnicy nie wolno było chodzić. Nie słyszała ptaków ani drzew, a na podwórzu panowała straszna cisza. Nigdy tu nie wstępowali handlarze starzyzny ani druciarze, ani śmieciarki. Nie puszczano bab śpiewających pieśni pobożne ani dziada, który grał na klarnecie, ani kataryniarzy.”

Pewnego dnia w zastępstwie pracował nowy stróż. Pan Tomasz był tak zapracowany, że nie miał czasu poinstruować go o nie wpuszczaniu kataryniarzy. Był zajęty przeglądaniem papierów procesowych, gdyż przyjaciel mecenasa poprosił go o radę. Całe dnie przesiadywał nad dokumentami w swym gabinecie.

Jakież było jego zdziwienie, gdy z dziedzińca dobiegł go dźwięk katarynki.

“W sercu mecenasa, tego wyrozumiałego, tego łagodnego człowieka, zbudziły się dzikie instynkty. Uczuł żal do natury, że go nie stworzyła królem dahomejskim, który ma prawo zabijać swoich poddanych, i pomyślał, z jaką rozkoszą położyłby w tej chwili kataryniarza trupem!”

Wychylił się przez okno, aby zwyzywać kataryniarza i ze zdziwieniem zauważył, że w oknie z naprzeciwka:

“Mała niewidoma dziewczynka tańczyła po pokoju, klaszcząc w ręce. Blada jej twarz zarumieniła się, usta śmiały się, a pomimo to z zastygłych oczu płynęły łzy jak grad.”

Pan Tomasz postanowił pomóc dziewczynce. Zarządził, że będzie płacił stróżowi za wpuszczanie kataryniarzy kilka razy dziennie. Ponadto wyjrzał przez okno i rzucił kataryniarzowi dziesiątkę. Następnie sięgnął po kalendarz, wyszukał nazwiska okulistów i zapisał na karteczce kilka z nich. Wychodząc z gabinetu powiedział do siebie:

“— Biedne dziecko!… Powinienem był zająć się nim od dawna…”