Pamiętnik z powstania warszawskiego

Streszczenie

Autorem utworu jest Miron Białoszewski. Był wtorek, 1 sierpnia 1944 roku. Miron wyszedł z mieszkania przy ul. Chłodnej 40. Wojna trwała już od 5 lat. Dzień był ruchliwy; wszędzie było wielu ludzi, jeździły samochody. Pogoda nie rozpieszczała, gdyż było chłodno i deszczowo. Idąc drogą, Miron pomyślał: “1. sierpnia – święto słoneczników”. Pomyślał tak, gdyż wtedy właśnie kwitły słoneczniki.

W tym miejscu utworu autor przenosi się do czasów mu współczesnych, czyli roku 1967. Warszawa znowu miała milion trzysta tysięcy mieszkańców. Miron miał wtedy 45 lat i leżąc na tapczanie wspominał czasy wojny. Gdy miał lat 17, po raz pierwszy usłyszał artylerię. To było 2 września 1939 r. Był przerażony. 

1. sierpnia 1944 r., narrator miał 22 lata. Owego dnia wyszedł z domu, gdyż matka kazała mu iść po chleb do kuzynki na ulicy Staszica. Gdy stamtąd wracał, zrobiło się zamieszanie, gdyż na Ogrodowej zabito dwóch Niemców. Miron spotkał się z kolegą, Stanisławem P., kompozytorem. Ten mówił, że widział dużo tygrysów, czyli niemieckich czołgów. Ktoś widział też, jak na Mazowiecką wjechało tysiąc Polaków na koniach. Wszystko to działo się przed godziną “W”, czyli 17. 

Miron wraz ze Staszkiem udali się do Ireny, koleżanki z tajnego uniwersytetu. Gdy dotarli na miejsce, usłyszeli strzelaninę. Następnie cięższe działa i okrzyki “Hurraaa”.

Jak pisze autor:

“Dziwne. Bo tego słowa nie używało się przedtem w życiu. Tylko z historii, z książek. Już nudziło. A tu raptem… jest, i to takie z „hurraaa” i tłumem na łubudu. To „hurraaa” i łubudu to było zdobycie Sądów od Ogrodowej. Padał deszcz.”

Trójka znajomych zauważyła przez okno pierwszego powstańca, przeskakującego przez mur. Widząc go, Irena powiedziała: “A wiesz, Mironku, że ja bym mu się oddała”. Irena, Miron i Staszek woleli nie wychodzić z mieszkania. Matka Ireny nie wróciła na noc. Młodzi poszli spać a w oddali słychać było wybuchy i strzały karabinów.

“Co było 2 sierpnia 1944 roku? Na zachodzie szła od czerwca ofensywa aliantów przez Francję, Belgię, Holandię. I od Włoch. Front rosyjski stał na Wiśle. Warszawa weszła w drugi dzień powstania. Obudziły nas huki. Padał deszcz.“

Powstańcy pospiesznie wznosili prowizoryczne barykady, głównie z desek. Kuli tunele. Cała ul. Ogrodowa obwieszona została polskimi flagami. Powstańcy mieli nadzieję na szybkie nadejście frontu. Ulica Chłodna była niby odbita, ale w trudnej sytuacji, gdyż na skrzyżowaniach z  ul. Waliców i ul. Żelazną stały tzw. wachy, czyli niemieckie kamienice obstawione w całości oddziałami wroga.

“Wacha to znaczyło cała kamienica niemiecka, a to znaczyło — strzelanie z piętra (z pięciu). Karabiny maszynowe. Granaty. Coraz strzelanie pojedyncze z dachu, zza komina, ktoś ranny, ktoś zabity. To strzelali ci ukryci.”

Od Hali Mirowskiej i od Woli nadjeżdżały czołgi. Nadlatywały też samoloty i zrzucały bomby. Od Dworca Towarowego, niemiecki pociąg opancerzony ostrzeliwał walczącą Warszawę.

Drewniane barykady były nic nie warte. Czołgi bez problemu z nimi sobie radziły. Dlatego do budowy nowych zaczęto wykorzystywać płyty chodnikowe. Mama Mirona była niespokojna o syna i dlatego, mimo toczących się walk, przyszła do mieszkania Ireny. Przyniosła coś do jedzenia.

“Wolałem zostać tu u Ireny ze Staszkiem. Odprowadziłem Mamę na róg. Ten koło wachy. Rozstaliśmy się na razie w dwie strony. Wszystko chyłkiem — biegiem — pod osłoną barykad.”

Autor wspomniał, że 2 i 3 sierpnia (środa i czwartek) zlały mu się w jedno. Ciągle trwały walki. Było pochmurno i padał deszcz. Miron i przyjaciele starali się przebywać tylko w pomieszczeniach w centrum kamienicy, z dala od okien i latających pocisków. Na hasło: “do schronu!” wszyscy zbiegali do zwykłych piwnic.

Nagle usłyszeli potężny huk. Okazało się, że Niemcy wysadzili się z wachą na rogu ul. Waliców niszcząc pięć kamienic. Cała ul. Chłodna była w pyle i kurzu od zawalonych budynków. 5 sierpnia kolejna niemiecka wacha została zdobyta. Na Chłodną wyległy tłumy i wspólnymi siłami budowały nowe barykady z cegieł i gruzów. Nagle nadleciały samoloty. Wszyscy zaczęli uciekać do budynków i piwnic.

Miron schronił się w kamienicy inżyniera Henneberga, ojca jego trzech kolegów. Po latach dowiedział się, że dwóch z nich zginęło podczas powstania. Nagle słychać było nadjeżdżające czołgi. Trzeba było wiać. W piwnicy Miron spotkał jakiegoś starca, który powiedział, że Krakowskie Przedmieście jest całe spalone a Niemcy łapią ludzi i gnają ich przed czołgami tak aby byli żywą zasłoną przed powstańcami.

Trupy Niemców z wachy zostały wywiezione na taczkach. Miron miał pomagać przy ich pochówku. 

“Wstydzę się wymówić. Ale życzę sobie w tej chwili nalotu, żeby to zrobili za mnie. I jest. Tak szybko, szybciutko. Nadlatują. I już bomby! że ci z taczkami rzucają tetaczki, w popłochu…”

Po nalotach, robotę dokończyli inni. Miron, Irena i Staszek postanowili się rozstać i każdy wrócić do siebie. Pożegnali się między Walicowem a Żelazną. W domu, przy Chłodnej 40, Miron zastał mamę i sublokatorkę, Żydówkę, którą nazywał Babu Stefu.

“Mieszkała przedtem u drugiej żony Ojca (nieślubnej, Zochy). Chmielna 32, z Zochą, moim Ojcem i Haliną. Ale nie wiem, czy trzeba było jakichś innych powodów, czy po prostu się pokłóciły, tak że któregoś dnia w 42 roku, czyli wtedy kiedy dostaliśmy to mieszkanie na Chłodnej, po Żydach, bo przedtem tam było getto, mur getta stał w poprzek Chłodnej między Wronią a Towarową, getto trochę zmniejszyli, bo getto ciągle zmniejszali, więc ileś mieszkań było wolnych, Ojciec wystarał się o to: Chłodna 40, z tym, że te mieszkania były nie tyle zdemolowane, ile miały jakiś dziwny wygląd, w naszej kuchni leżała zaschnięta kupa na środku, ludzka oczywiście, i właśnie tam w kuchni zamieszkała sobie Stefa, zasłaniająca się zieloną firaneczką, jak tylko ktoś do nas przyszedł, choć potem nieraz się odsłaniała, bo niektórych znała z przyjaciół czy z rodziny, miała zaufanie, a zresztą bardzo niewielu o niej wiedziało.”

Ojciec Mirona dał Stefie dokumenty po Zofii Romanowskiej, która zginełą w czasie nalotów 8 września 1939 r. Żydówka nadal żyła dzięki temu, że miała tupet i odwagę. Gdy napotykała Niemców na ulicy to podchodziła i pytała: „Wie spät ist?”. Ci nie orientowali się, że jest Żydówką.

“[…]wracała zawsze tramwajem, na pomoście „Nur für Deutsche”; raz, jak mnie spotkała w mieście i mieliśmy wracać razem, powiedziała: ,,Niech pan jedzie ze mną, zrobię panu lekcję pokazową”. I rzeczywiście, nie tylko wsiadła w „Nur für Deutsche”, ale wepchnęła się do przedniej części wagonu, odgrodzonej łańcuchem od reszty, z tłokiem, a tu było luźno, ja też tam za nią, trochę głupawo stałem, ona siedziała i zaczęła się niby to podkłócać z jakąś folksdojczówną o to, że się niby na nią pcha.”

Na wiosnę 1944 r. dozorczyni z ich kamienicy wspomniała w rozmowie, że Stefa wygląda jej na Żydówę. Miron i jego mama nie wiedzieli, czy miała coś złego na myśli, ale woleli nie ryzykować i Stefa wyprowadziła się gdzie indziej. Jakiś czas później Niemcy sprawdzili całą kamienicę. Mirona i matkę wylegitymowano. Miron zastanawiał się, czy Stefie udałoby się wtedy przejść taką kontrolę.

I tak ponownie się spotkali w mieszkaniu Białoszewskich w trakcie powstania. Na hasło “samoloty” wszyscy uciekli do piwnicy. Był chaos, płacz i modlitwy. Zewsząd słychać było wybuch bomb. Gdy się trochę uspokoiło wyjrzeli na ulicę. Przed bramą był lej na pół jezdni.

6 sierpnia, gdy Miron był u Ireny, gruchnęła wiadomość o upadku powstania. Byli zrozpaczeni, lecz nagle nadbiegli powstańcy z gazetkami, że to nieprawda i powstanie nadal trwa. Na tę wieść nastała radość.

To była niedziela. Było słonecznie. Przyjaciele postanowili ponownie się rozejść. Miron wrócił do siebie i spotkał ciocię Józię. Niemcy przypuścili atak i linie powstańcze zaczęły się cofać. Kolejne bombardowania rujnowały kamienice i wzniecały pożary. Białoszewski pomagał je gasić. Bomby zapalające zasypywali ziemią, przez co czasem udawało się je unieszkodliwić.

“Nie do wiary. Za którymś sypnięciem ogień się skurczył do zaniku. Cud! I ugasiliśmy. W tym piekle. Akcja skończona. Wracamy.”

Życie cywilów w ogarniętym wojną mieście odbywało się głównie pod ziemią, w piwnicach i coraz to nowszych tunelach. Pewnego razu Miron pomagał pewnej sanitariuszce przenieść ranną kobietę do szpitala, który zorganizowano w gmachu sądów. Panowało tam duże zamieszanie z powodu ciągle przybywających rannych. 

Miron wraz z innymi mieszkańcami stolicy zaczął przemieszczać się w kierunku starówki, gdyż ul. Chłodna została opanowana przez Niemców. Narrator wraz z Ireną udali się na Rybaki do domu ich kolegi Swena. Gdy pod osłoną nocy dotarli na miejsce, wszyscy już spali w piwnicy. Na Rybakach Miron spędzi kolejne 19 dni.

W połowie sierpnia powstańcy nadal panowali w części Mokotowa, Żoliborza, Śródmieścia, Czerniakowa i Powiśla. Jakoże nie sposób było przemieszczać się na powierzchni, powstańcy korzystali z kanałów. 

Pewnego dnia po bardzo dużym bombardowaniu rodzina Białoszewskiego i Swena przeniosła się do tunelu pod jedną z kamienic. Panowały tam jednak takie przeciągi i było tak zimno, że postanowili wrócić do piwnicy. Mieszkańcy modlili się specjalnie ułożoną w tym czasie litanią.

Od bomb i samolotów – wybaw nas, Panie, 
Od czołgów i goliatów – wybaw nas, Panie, 
Od pocisków i granatów – wybaw nas, Panie, 
Od miotaczy min – wybaw nas, Panie, 
Od pożarów i spalenia żywcem – wybaw nas, Panie….

Front wschodni prowadzony przez Armię Czerwoną zatrzymał się na linii Wisły po zdobyciu Pragi 15 sierpnia. Tym samym czerwonoarmiści pozwolili wykrwawić się powstańcom.

W opętanym wojną mieście bardzo ciężko było zdobyć cokolwiek do jedzenia. To właśnie z tego powodu Miron z kolegami musieli często opuszczać schronienie i mimo niebezpieczeństw, przemieszczać się ulicami Warszawy w poszukiwaniu jedzenia.

15 sierpnia z okazji święta Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny odprawiono uroczystą mszę świętą. Zaraz po mszy Niemcy zbombardowali klasztor sióstr sakramentek. Zakonnice nie opuściły ogarniętego wojną miasta. Rozdawały cywilom jedzenie i pomagały potrzebującym; pracowały jako sanitariuszki.

17 sierpnia morale wśród ludności cywilnej opadło. Kobiety nawoływały do poddania się. Białoszewski, jego bliscy oraz Swen z rodziną przenieśli się do sióstr sakramentek. Następnie przenieśli się do piwnicy jednej z kamienic na ulicy Miodowej 14, w której niegdyś mieściła się Izba Rzemieślnicza. Gdy byli w środku, nastąpił kolejny nalot bombowców. Ludzie zaczęli stawać we framugach drzwi, bo z doświadczenia wiedzieli, że one utrzymywały się najdłużej.

Mama Swena wysłała Mirona po jakieś naczynia. Gdy tego nie było gorący odłamek spadającej bomby uderzył właśnie w to miejsce, w którym wcześniej był Białoszewski. Gdyby nie poszedł, były już nie żył.

Czasem, Miron, Swen i Lusia starali się oderwać myśli od trwającej wojny. Zorganizowali więc konkurs literacki, pisząc teksty na wybrany temat. W trakcie każdego nalotu przerywali prace i chowali się we framugach. Wieczory wyglądały zawsze tak samo. Najpierw wszyscy się modlili, odmawiali różaniec, prali ubrania i szli spać.

Na Miodowej spędzili jakieś 5 dni. Żywili się głównie kaszą i sucharami. Po jakimś czasie, gdy jedzenia zaczęło brakować, mama Swena przygotowywała tylko jeden posiłek dziennie. Po upadku każdej z bomb, na cywili sypał się tynk. Raz doliczyli się 123 bomb. Mury stawały się coraz cieńsze i zaczynało być widać ich ażurową konstrukcję. 

Ciotka Mirona doznała poparzeń w pożarze przez co przeraźliwie jęczała z bólu. Było to szczególnie uciążliwe w nocy przez co pozostali zaczęli ją uciszać. W piwnicy pojawiali się nowi ludzie. Nieznane kobiety przygotowywały jedzenie tylko dla siebie, ale nikt nie miał im tego za złe. Miron stwierdził:

Chciałem powiedzieć, że na Starówce nie miało się już co pogarszać. Ale nieprawda. To pogarszanie się właśnie nie miało dna. Okazywało się zawsze, że może być jeszcze gorzej. I jeszcze gorzej.

Ciotka Mirona umarła od poparzeń. Jej ciało zostało wyniesione na ulicę, ale z powodu ciągłych ostrzałów, nie było możliwości jej pochowania. Nie było to niespotykanie. Na ulicach było pełno trupów. Cywilom coraz trudniej było zorganizować wodę.

W dalszej części utworu Białoszewski wspomina jak 31 sierpnia, grupa ok. 200 powstańców z batalionu “Chrobry” wróciło z akcji i schroniło się w swej kryjówce, która nocą została zbombardowana. Tylko kilka osób przeżyło nalot. Dwa lata później Miron jako dziennikarz, brał udział w ekshumacji tych osób i widział jak wyciągano spod gruzów oderwane nogi, ręce i całe ciała powstańców.

1. września dowiedzieli się, że Niemcy tłumią powstanie na Starym Mieście. Starówka upadła. Ci co przeżyli musieli szybko uciekać, gdyż Niemcy planowali zburzyć schrony granatami.

Ojciec Mirona miał mieszkanie na Śródmieściu. Dlatego Białoszewski postanowił pomóc w transporcie kanałami rannego człowieka właśnie w kierunku Śródmieścia. Do pomocy przyłączyli się też jego koledzy: Swen i Zbyszek. Idąc na akcję, pożegnali się z matkami. Miron wspomniał, że było to najtrudniejsze rozstanie w jego życiu. Przed akcją spotkali się w szpitalu za placem Krasińskich. Tam znaleźli rannego, którego mieli przetransportować. Był nim powstaniec postrzelony w 9 miejscach.

Zabrali rannego i przenieśli pod barykadę na Miodowej, gdzie był właz do kanałów. Pod ziemią odgłosy wojny były przytłumione. Woda sięgała im do połowy łydki. Owalne ściany w kanałach były oznaczone kredowymi napisami z nazwami ulic i strzałkami kierunków. Po drodze spotkali powstańców i sanitariuszkę ze świecą. Musieli uważać za każdym razem, gdy przechodzili pod otwartym włazem, gdyż u góry mógł czaić się Niemiec z granatem w ręku.

Przejście kanałami do Krakowskiego Przedmieścia bardzo dłużyło się Mironowi. Stamtąd dotarli do ul. Nowy Świat a potem na Warecką, gdzie mieli opuścić kanał. Przed nimi jednak ustawiła się kolejka do wyjścia. Było to ok. 200 osób z batalionu Parasol. Gdy już wyszli na zewnątrz, rannego na noszach zabrały sanitariuszki.

Po udanej akcji Zbyszek, Swen i Miron udali się do mieszkania ojca Mirona przy Chmielnej 32. Na miejscu dozorca poinformował ich, że wszyscy śpią w mieszkaniu. Zdziwiło ich to, że ludzie tutaj nie chronią się w piwnicach. Okazało się, że w tej części miasta warunki było o niebo lepsze i nie było takiej potrzeby. Chłopcy umyli się i zjedli. Ojciec Mirona, Zenon służył w AK. Chłopcy dowiedzieli się o sytuacji na froncie. Dowództwo AK mieściło się w budynku PKO na rogu Świętokrzyskiej i Marszałkowskiej. 

Minął 3 września, czyli ponad miesiąc od wybuchu powstania. Niemieckie naloty nie ustawały. Na ulicach przybywało ciał, które w obawie przed epidemią, zaczęto palić na stosach. Miron i wielu innych zaczyna chorować na biegunkę. Jak pisał:

Nie wiem, czy najpierw zaczęło się bombardowanie, czy wielka sraczka.

Na polecenie ojca miał leżeć w łóżku i odpoczywać, ale przez ciągłe naloty nie było to możliwe, gdyż zbiegali wtedy do piwnic. 4 września upadło Powiśle. Sytuacja powstańców była jeszcze gorsza. Zenon Białoszewski wraz z rodziną postanowili przenieść się do jego kolegi Miecia na ul. Nowogrodzką.

Podczas jednego z bombardowań zawalił się budynek, w którym przebywał Swen. Na szczęście został odkopany. 

Rozpoczęły się naloty sowietów. Ich pierwszy nalot na niemieckie dzielnice miał miejsce z 9 na 10 września. Pojawiły się też samoloty amerykańskie, które 18 września zrzuciły na spadochronach paczki z jedzeniem i bronią. Niestety 80% paczek wylądowało po stronie niemieckiej. W oddali słychać było odgłosy walk Niemców z Rosjanami. Po stronie powstańców padły Marymont i Sielce.

Następnie narrator wspomniał, że dopiero po wojnie dowiedział co stało się z jego matką. Wraz ze Stefą została pojmana przez Niemców. Gnali je przed czołgiem ulicami Warszawy. Wszędzie było pełno ciał. Następnie wywieziono je do Pruszkowa a potem do Głogowa na przymusowe roboty. W 1945 ojciec Mirona wyjechał z Zochą do Gdańska. Po powrocie do Warszawy ożenił się z Walą. Matka Mirona również wyszła za mąż a z Zenonem utrzymywała przyjazne stosunki.

Z końcem września powstanie chyliło się ku upadkowi. Kolejne dzielnice przegrywały z Niemcami. 23 września padł Czerniaków i południowe Powiśle; 27 września Mokotów; 30 września Żoliborz. Reszki powstańców broniło się w Śródmieściu.

Na widok trupów na ulicy i doszczętnie zrujnowanego miasta, Miron i Swen rozpłakali się. Rankiem 2. października ogłoszono kapitulację i walki ucichły. Ludność cywilna dostała tydzień na opuszczenie miasta. Zdolni do pracy zostali wywiezieni do obozów pracy.

Miron z ojcem, Zochą i Haliną trafili do obozu w Pruszkowie. Następnie zostali przetransportowani wagonami na Dolny Śląsk. Stamtąd więźniowie byli rozsyłani do innych miast. Miron z Ojcem trafili do Opola, gdzie przymusowo pracowali przy budowie gazowni. Obaj zdołali jednak uciec i znaleźć schronienie w Częstochowie. Tam czekali na nich Swen i jego matka. Miron powrócił do Warszawy w lutym 1945 r.